Witam :)
Ja już jutro nareszcie wychodzę do domku :)
Niby spędziłam tu tylko 14 dni więc wcale nie jest aż tak dużo,
ale bardzo się cieszę że mogę już wrócić do domku,
a jeszcze lepsze jest to że wrócę "zdrowa" :)
Kaszlu brak, apetyt powrócił, bóle brzucha się skończyły, kilogramów przybyło,
w końcu się dobrze czuję i odzyskałam siły <3
Oj co ja bym zrobiła bez tych Naszych lekarzy i całego zespołu medycznego w szpitalu,
jak dobrze że mogę zawsze liczyć na pomoc tych cudownych osób <3 :)
Dziś niestety mijają już 2 miesiące..
Czas mija bardzo szybko, dopiero co trzymałam naszą kruszynkę za małą rączkę..
i miałam ochotę nigdy jej nie puszczać :)..
Mija czas który otępia nam umysł i chyba nic poza tym..
Minął jeden miesiąc..teraz drugi..
Cały czas łzy płyną z oczu za każdym razem jak tylko zaczynam się zastanawiać
dlaczego nie mogę cieszyć się i chwalić wszystkim swoją córeczką..
Pociesza mnie tylko to, że już nic jej nie boli..
Ale chwile po tym mam w głowie czemu to akurat Nas musiało to wszystko spotkać,
dlaczego Amelka nie mogła zostać z nami i chociażby codziennie brudzić nam łóżka mlekiem czy rozrzucać zabawek po całym domu ?
Dlaczego nie było dane nam cieszyć się z każdego uśmiechu,
pierwszych kroków i słów Naszej córeczki ?
Pamiętam jeszcze jak dzień przed śmiercią Amelki śniło mi się,
że wróciliśmy razem w trójkę do domu,
obudziłam się wtedy taka szczęśliwa.. i byłam pewna że wszystko będzie dobrze,
że jeszcze 2/3 miesiące poleżymy w szpitalu i wrócimy razem szczęśliwie do domu.
Byliśmy przygotowani na to że będzie Nas czekał trudny czas jeżdżenia od lekarza do lekarza,
ale najważniejsze było to żeby wrócić RAZEM do domu,
w którym wszyscy i wszystko czekało na Amelke...
Ale już kolejnego dnia o godzinie 8 zadzwonił telefon,
zanim odebraliśmy obcy numer błagaliśmy w myślach żeby to tylko nie był telefon ze szpitala..
Niestety po odebraniu usłyszeliśmy najstraszniejsze słowa,
modliliśmy się żeby ich nigdy nie usłyszeć.. "Wasza córeczka odchodzi".
I zapadła cisza. W ciszy, płaczu i żalu że ktoś chce nam zabrać dziecko już na zawsze...
Pojechaliśmy do szpitala.
Tamten dzień... 9 maj.. Ten dzień zabrał mi wszystko, co było sensem każdego następnego dnia.
Wiedziałam że muszę być silna,ale gdy tylko Pani doktor poprosiła żebyśmy wyszli i przekroczyłam próg drzwi sali o 20:37,
wtuliłam się w Patryka i wybuchłam płaczem..
Zanim jakiekolwiek słowo przecisnęło mi się przez gardło, w głowie krzyczałam,
nie rozumiałam dlaczego, nadal nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem..
Tego chyba nie da się zrozumieć...
Chociaż wcześniejsze rozmowy z lekarzami nie dawały nam nigdy pewności że Amelka będzie zdrowa i wróci z nami do domu,
to jednak przez 12 dni miałam ciągle wielką nadzieję..
a nawet byłam pewna że jest na tyle silna że na pewno z nami wróci i jeszcze powie do nas "mamo","tato"..
Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że już nigdy nie będę mogła jej pogłaskać, pocałować, przytulić..
Nigdy nie usłyszymy od niej słów "mamo i tato" .
Tak mi przykro że nie potrafiłam jej ochronić.. Że nie mogę być z nią,a właściwie ona z nami.. Tak strasznie mi przykro...
(*) Brakuje mi Cię bardzo córeczko.. :( (*)